muzyka elektroniczna, el-muzykamoog

Andrzej Mierzyński (Andymian)

Na gorąco, tuż po Elektronicznych Pejzażach Muzycznych na Olsztyńskim Lecie Artystycznym 2006 z Andrzejem Mierzyńskim (Andymianem), kierownikiem artstycznym imprezy i jednym z wykonawców rozmawia Krzysztof Wiśniewski.

Krzysztof: Witaj Andrzeju. Wiele osób zainteresowało się Twoimi występami na Olsztyńskim Lecie Artystycznym w 2005 i 2006 roku. Wiem, że z muzyką związany jesteś od dawna, z el-muzyką aż tak długo nie. Przypomnij jednak po krótce swoją przygodę z muzyką elektroniczną.

Andrzej: Witaj Krzysztofie. Myślę, że początek mojej przygody z muzyką elektroniczną nastąpił, gdy miałem 10 lat i rozpocząłem naukę gry na akordeonie w ognisku muzycznym. Wtedy oczywiście nie zdawałem sobie z tego sprawy, gdyż akordeon to nie syntezator ani instrument elektroniczny, ale napewno instrument klawiszowy. Sądzę, że właśnie akordeonowi zawdzięczam to, że dziś gram na syntezatorach. Chyba dlatego również po dłuższej przerwie w czynnym muzykowaniu, co miało miejsce na przełomie lat 80. i 90., łatwiej mi było wrócić do dawnej formy, mimo że zamieniłem klawiaturę pionową na poziomą. Poza tym, odkąd sięgam pamięcią, moje uznanie i podziw zawsze wzbudzali klawiszowcy, zarówno rockowi (rock progresywny) jak i "elektroniczni", otoczeni pięknymi instrumentami, dającymi duże możliwości twórcze i pełną niezależność. Trochę im zazdrościłem i marzyłem o posiadaniu własnego syntezatora, co w dawnych czasach graniczyło z cudem. Aż w roku 1998, kiedy już nic nie wskazywało na to, że będę jeszcze kiedykolwiek grał i tworzył własną muzykę, nadarzyła się okazja kupna za niewielkie pieniądze starego Rolanda. To zasługa Ryśka - brata mojej żony Elżbiety, zawodowego organisty, który pozbywał się instrumentu. Nie było to nic szczególnego, ale był to syntezator. Cieszyłem się jak dziecko. Szybko przypomniałem sobie niezbędną wiedzę muzyczną i zacząłem ćwiczyć. Wróciła chęć do grania i tworzenia muzyki. Palce zaczęły coraz szybciej "biegać" po klawiszach, a że komponowanie nigdy nie sprawiało mi trudności (dawniej swoje pomysły muzyczne nagrywalem na taśmach magnetofonowych używając gitary - mam te taśmy do dziś), zaczęly powstawać pierwsze rozbudowane kompozycje. I tak powoli zacząłem być twórcą elektronicznej muzyki instrumentalnej - marzenie z lat szkolnych zaczęło się spełniać. I nie żałuję, że tworzę muzykę niszową, gdyż od momentu powrotu do czynnego grania wiele się w moim życiu zdarzyło. W dość krótkim czasie poznałem wielu wspaniałych ludzi: muzyków, aktorów, plastyków. Owocuje to już wieloma projektami. Poza tym niedawny koncert "Elektroniczne Pejzaże Muzyczne" pokazał, źe są jeszcze ludzie, którym muzyka elektroniczna dostarcza radości i wzruszeń. To wszystko dodaje skrzydeł i powoduje, że każdą wolną chwilę poświęcam teraz muzyce.


K: Masz w dorobku już dwie płyty z el-muzyką: "Archipelag wyobraźni" (2002) i "In The Garden of The Rainy King" (2005). Profesjonalnie wydane, z dużą dawką dobrej muzyki. Jak najlepiej określiłbyś materiał jaki na nich znajdziemy?

A: Dziękuję Ci za uznanie. W wydaniu tych albumów pomogli mi przyjaciele i sponsorzy. Chciałem, a raczej znowu marzyłem, żeby płyty były tłoczone. W niedużym nakładzie, ale tłoczone. Oczywiście, wymagało to czasu, żeby znaleźć sponsora, ale udało się. Chyba miałem trochę szczęścia. Muzyka na "Archipelagu..." nie jest do końca el-muzyką. Raczej jest to muzyka instrumentalna, grana na instrumencie klawiszowym, z lekkim jazzowym zakręceniem. Nie ma na nim jakichś oszalamiających elektronicznych fajerwerków. I myślę, że ten album pokazuje, że mając skromne instrumentarium, można stworzyć coś niebanalnego. Zamyka on początkowy okres mojej twórczości. Album "In The Garden..." to już zupełnie inna muzyczna bajka. Inne brzmienie, bardziej soczyste i bardziej dojrzałe kompozycje, no i więcej elektroniki. Chciałem, by mój drugi album był muzyczną opowieścią - koncept albumem, zamkniętą historią. Przy jego realizacji dysponowałem już lepszym sprzętem muzycznym i realizatorskim. Szukałem tylko pomysłu.
Przyszedł pewnego deszczowego popołudnia. Prawdę mówiąc zamierzam wydawać płyty tylko jako koncept albumy. Ta forma wypowiedzi muzycznej najbardziej mi odpowiada. Wogóle uważam, że do nagrywania autorskiej płyty trzeba podchodzić jak do pisania książki czy malowania obrazu. Musi to być rzecz przemyślana i skończona. Nie może to być zlepek przypadkowych utworów. Musi być fabuła, rozmieszczenie utworów zamierzone.


K: Wiem też, że szykujesz się do wydania nowej płyty. Zdradzisz nam nieco tajemnicy co na niej będzie?

A: Tak, mam już gotowy materiał na dwa kolejne albumy z muzyką elektroniczną. Jeden z nich to soundtrack - muzyka do spektaklu plenerowego pt. "Strach na wróble". Jest to efekt mojej współpracy z teatrem "Między Innymi" i ten album ukaże się jako pierwszy. Spektakl trwa około 45 minut, ale muzyka na płycie jest bardziej rozbudowana - około 60 minut i jest tak skomponowana, że może funkcjonować również samodzielnie. Tytuł zdradza, że chodzi o zmagania poczciwego Stracha z żywiołami. A więc mamy Wiatr, Deszcz, Burzę, a na koniec z pomocą przychodzi Słońce i wszystko dobrze się kończy.
Natomiast drugi to również koncept album "The Lords and The Paupers" ("Lordowie i Żebracy") - nieustający świat podziałów. Będzie elektronicznie z lekkim barokowym zabarwieniem. Cofniemy się trochę w czasie i przyjrzymy się tym, co rządzą i tym, co są poniewierani, by na końcu spotkać ich wszystkich po drugiej stronie i ich tańczące wspólnie dusze. Muzyka jest skończona, ale planuję jeszcze dograć głos Elżbiety (krótkie wokalizy).


K: Z nowszych wydarzeń to występy z teatrem Między Innymi, gdzie Twoja muzyka stanowi przepiękną ilustrację wydarzeń na scenie. Czy będzie dostępna płyta z muzyką z tych występów, a może DVD z jednym z występów?

A: Może na początek kilka słów o teatrze. Około pół roku temu zdarzyło się coś wspaniałego w moim muzycznym życiu. Poznałem grupę aktorów tworzących niezależny teatr plenerowy, ale grających również sceniczne sztuki dramatyczne. Poznałem ludzi bardzo kreatywnych, z niesamowitymi pomysłami i sporym dorobkiem artystycznym. Początki ich kariery aktorskiej sięgają Piwnicy Pod Baranami w Krakowie. Dzięki nim poszerzyły się moje muzyczne horyzonty i na dobre zaczęła się nasza współpraca. Są bardzo inspirujący.
Nasz pierwszy współny projekt zrealizowaliśmy na zamku w Olsztynku. Potem była premiera sztuki J.P. Sartre "Przy drzwiach zamkniętych" z moją muzyką i widowisko plenerowe "Strach na wróble", które m.in. było prezentowane tego lata na Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Plenerowych i Ulicznych FETA w Gdańsku. Doskonale się rozumiemy, dlatego też bez wahania zaprosiłem ich do udziału w tegorocznej edycji koncertu Elektroniczne Pejzaże Muzyczne na OLA 2006. Reżyser teatru Witek Jędrzejczak, który jest również zawodowym plastykiem, przygotował mi wspaniałą wizualizację. Wszystko to zaowocowało
tym, co miałeś okazję zobaczyć. Z tego, co wiem, fragmenty koncertu zostały nagrane i prawdopodobnie będą dostępne na DVD, natomiast część utworów, które grałem ukaże się na płycie "The Lords and The Paupers".

K: Przed waszym koncertem na OLA 2006 otrzymałeś wyróżnienie od Prezydenta Olsztyna Czesława Jerzego Małkowskiego. Pochwalisz nam się za co?

A: Była to nagroda za osiągnięcia w dziedzinie kultury. Prezydent raz w roku przyznaje takie wyróżnienie i jest mi miło, że docenił moje dotychczasowe osiągnięcia i stało się to podczas koncertu muzyki elektronicznej. Z zawodu jestem grafikiem prasowym i komputerowym. Od prawie 20 lat działam w mediach, głównie związany jestem z olsztyńską prasą. Pracowałem w wielu olsztyńskich redakcjach, obecnie w Gazecie Olsztyńskiej. Wiele olsztyńskich tytułów prasowych realizowanych było według mojego projektu graficznego. Współpracuję z wydawnictwami książkowymi. Mam już na swoim koncie około 160 zrealizowanych projektów okładek książkowych. Wiele projektów folderów reklamowych, katalogów, etc. Niektórym olsztyńskim artystom projektuję okładki CD. Jestem również członkiem Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury SPAK od 1988 roku. Uprawiam rysunek satyryczny i karykaturę portretową. Co tydzień w wydaniu piątkowym "Gazety" mam okienko, gdzie publikuję swoje rysunki. Miałem wiele publikacji w prasie krajowej. Uczestniczyłem w wielu wystawach krajowych i zagranicznych. Miałem kika wystaw indywidualnych. Wydałem dwa tomiki z rysunkami, trzeci w przygotowaniu. Komponuję i gram muzykę elektroniczną - wydałem dwa albumy. Kolejne w przygotowaniu. Moja muzyka była wielokrotnie prezentowana w Radio Olsztyn (to zasługa dziennikarza muzycznego Grzesia Kasjaniuka) i w Programie III Polskiego Radia (audycja Jerzego Kordowicza). Piszę muzykę teatralną. Jestem kierownikiem artystycznym Elektronicznych Pejzaży Muzycznych. To wszystko jakoś procentuje i jest zauważane. W 2005 roku razem z Elą otrzymaliśmy ministerialne odznaki Zasłużony Działacz Kultury - nazwa idiotyczna, jak z innej epoki, ale takie wyróżnienie bardzo cieszy i nie pozwala spocząć na laurach. Po prostu oboje dużo pracujemy.


K: Wiem, że zaciekawił Ciebie jak i widownię występ Vandersona. Gra z samych instrumentów na żywo, Berlin...

A: Muzykę Macieja znałem już wcześniej i bardzo mi się podoba. Przypomina mi lata 70 i twórczość Klausa Shulze czy Tangerine Dream. W jego muzyce czuć inspirację tamtą muzyką, ale jest to jak najbardziej pozytywne. Jest zdolnym kompozytorem i potrafi swoją muzykę zaprezentować. Rzeczywiście, nie korzystał z komputera, tworzył na żywo, ale el-muzycy to ludzie na scenie przeważnie samotni i mają tylko dwie ręce, i Maciej napewno wspomagał swoje solówki sekwencerem lub czymś podobnym. Mnie zupełnie to nie przeszkadza i nie razi. Ja słucham muzyki, a ta jest piękna. W moim instrumentarium też jest laptop, a syntezator to nic innego jak tylko komputer z biało-czarną klawiaturą. Najważniejszy i tak jest człowiek. Oczywiście najbardziej cenię tych, którzy oprócz wspomagania używają rąk i, podobnie jak ja, grają na żywo (sami z sobą). Myślę, że dobrze jest, kiedy muzyk, kompozytor nie tylko demonstruje jaki ma sprzęt, ale też pokazuje, że potrafi grać. Maciej należy do takich twórców.


K: A co powiesz o współwykonawczyni koncertu - Vocoderion?

A: Gdy usłyszałem po raz pierwszy album Oli "Biomechanical Strukture", byłem zaskoczony dojrzałością kompozycji i aranżacji. Poza tym kobieta-elmuzyk to kolejne złamanie stereotypów. W naszym nieszczęsnym kraju niestety ciągle jeszcze panuje przekonanie, że kobiety niedorównują mężczyznom, że nie nadają się do zajmowania poważnych stanowisk, że nie mogą być np. dobrym dziennikarzem, muzykiem lub politykiem. Biedne, muszą - nierzadko pracując ciężej od nas - udowadniać, że też coś potrafią. Dlatego w drugiej edycji naszego olsztyńskiego koncertu pojawiły się dwie panie: grająca kompozytorka i śpiewająca. Obie pokazały klasę!

K: Zauważyliśmy, że Twoja żona Elżbieta czynnie włączyła się w występy na OLA? Powiesz nam coś więcej?

A: Cofnę się trochę w przeszłość. Z Elą poznaliśmy się w zespole muzycznym, w którym była wokalistką i autorką tekstów. To dawne wspaniałe czasy. Zespół szukał gitarzysty, więc zgłosiłem się i tak zaczęła się nasza współna przygoda muzyczna. Graliśmy koncerty klubowe, były nagrania radiowe, współpracowaliśmy z olsztyńskimi filharmonikami. Potem Ela poświęciła się całkowicie pracy dziennikarskiej (obecnie oboje pracujemy w Gazecie Olsztyńskiej), w której odniosła wiele znaczących sukcesów i rozstała się ze śpiewem na wiele lat. Kiedy rok temu kolega z radia zaproponował nam recital, zabrałem się do roboty i powstało sześć kompozycji specjalnie dla niej - coś między el-muzyką a rockiem progresywnym. Około 50 minut muzyki. Obecnie Ela bierze lekcje śpiewu u zawodowej sopranistki i niedługo wchodzimy do studia, aby dograć jej głos do muzyki, z myślą o wydaniu płyty.
Jej głos w finale naszego koncertu był swego rodzaju eksperymentem i niespodzianką dla publiczności. Planuję również wykorzystać jej głos jako dodatkowy instrument w niektórych moich kompozycjach.

K: Występujesz z teatrem "Między Innymi", widujemy Cię na OLA. Powiedz, gdzie jeszcze będzie można posłuchać Twojej muzyki?

A: Najbliższe plany są imponujące. Już za kilka dni, 17 sierpnia (czwartek), o godz 21, na olsztyńskiej Starówce teatr Między Innymi przedstawi spektakl "Strach na wróble" z moją muzyką, rozpoczynając Trzydniówkę Teatralną - kolejną imprezę Olsztyńskiego Lata Artystycznego, a pod koniec sierpnia teatr wyjeżdża z tym widowiskiem na festiwal do Słowacji. We wrześniu z Elżbietą zagramy krótki recital na zamku i przygotowujemy się do jej większego recitalu pod koniec roku w jednym z olsztyńskich kościołów. W październiku odbędzie się premiera sztuki Vaclawa Havla "Wernisaż" z moją muzyką i jestem w trakcie pisania muzyki do nowego spektaklu plenerowego dla teatru Między Innymi. Niewykluczone, że rozpocznę również współpracę z artystami, którzy niedawno grali koncert na olsztyńskim zamku - grają na gongach, tybetańskich misach i temu podobnych instrumentach. Myślę, że połączenie muzyki elektronicznej z tego rodzaju instrumentarium zaowocuje czymś nieoczekiwanym i pięknym. Biorę również udział w świetnym muzycznym projekcie "Contemporary Electronic Soundscapes". Jak wiesz, jest to wydawnictwo CD, prezentujące polskich twórców muzyki elektronicznej. Ukazał się już vol. 1, w przygotowaniu - vol. 2 i vol. 3. Krótko mówiąc: roboty co niemiara!

K: Życzę spełnienia muzycznych marzeń! Dziękuję i do zobaczenia... może na OLA 2007, a może wcześniej!

A: Ja również dziękuję Ci, Krzysztofie, za miłą rozmowę. Mam nadzieję, że trzecia edycja koncertu "Elektroniczne Pejzaże Muzyczne" odbędzie się i spotkamy się w przyszłym roku. Wiem, że tegoroczny koncert podobał się nie tylko publiczności, której dziękuję za to, że była z nami do końca koncertu, ale i organizatorom OLA i władzom miasta, co nie jest bez znaczenia, gdyż głównie miasto finansuje letnie imprezy i pozyskuje sponsorów. Ja cieszę się, że mogłem zagrać z innymi el-muzykami na tej samej scenie i dziękuję im, że byli w Olsztynie.


fot. Benek Wawrzyniewicz




Slipi
sierpień 2006

« powrót